Wrzesień… Dostarczył nam tyle wrażeń, że mało nam bezpośrednich rozmów, zawsze brakuje nam czasu, chciałoby się jeszcze pisać, co zresztą bardzo lubię kiedy słowa adresyję do Ciebie.
I nie tylkoko wrzesień, bo każdy dzień z Tobą to jedna stronica w nieistniejącym właściwie fotograficznie literackim albumie a może albumach; Twoim – do którego ja wklejam fotogramy a Ty uzupełniasz podpisem i moim – tu na odwrót – Ty rysujesz – ja tylko spinam karty.
Niekiedy czuję się jak Orfeusz w piekle. Któż zresztą może powiedzieć jak wyglądał Orfeusz w piekle. A może wiedzą to jedynie zakochani. Boją się jak ludzie i jak ludzie pragną orfeuszowego spokoju a może szaleństwa, tajemnicy nieznanego, okrutnej prawdy niepamięci.
Ale nie zawsze się wie tyle ile potrzeba, nie wszystko można zrozumieć tak całkowicie, do głębi. Gdybyś mogła ze mną usłyszeć ryk Niagary, ujrzeć katarakty na Nilu, zobaczyć rzymskie portale, świątynie Indii i śniegi Kordylierów – gdy zapytałbym Cię o nie kolejno u kresu wędrówki – to co byś sobie przypomniała? Może właśnie coś zupełnie innego? Może… może, może…
I jedyna nadzieja w tym, że droga od mojego serca do Twojego jest tak krótka, bo znajdują się one obok siebie. Uczucia, które idą od jednego do drugiego na tej krótkiej drodze pozostają w swej pierwotnej postaci, nie zniekształcone, są przez drugie serce przejmowane w całości. Tak dobrze się stało, że położyliśmy ( położyłem? ) te serca obok siebie…
.Chciałbym to kruche szczęście zachować na zawsze, schować w szkatule tak, by żyło, umieściłem go w sercu, daję mu całe
jego ciepło. Styczeń, sierpień, pażdziernik…Sierpień. Ile jeszcze ich będzie? Nie wiemy. Zawsze będę Cie kochał.
…gdy jesteśmy razem czas płynie inaczej. Myślę ciągle o Tobie. Śnią mi się najpiękniejsze sny z Tobą. Budzę się i jestem sam! Gdziekolwiek bym nie był a nie było Ciebie przy mnie, w uszach dzwoni wielka pustka i jedynie serce mocno kołacząc, przypomina o tym, że jest drugie takie serce, które bije w tym samym rytmie, że jest ktoś, kto myśli tak samo.
…Kiedyś chciałem się zgubić w plątaninie zdarzeń, teraz znalazłem siebie, uwierzyłem w siebie. Mam kogoś, kto mnie rozumie i ja go rozumiem. Dobrze jest mieć taką bratnią, oddaną duszę. Mam komu powiedzieć co mnie cieszy, trapi, mam się kogo poradzić. Prawda jakie to proste?
3 stycznia
Każdy z nas ma swoje ulubione zajęcie, takie, w które wkłada całe swoje serce. I jest obojętne,czy jest to zajęcie poważne lub nie – uznane przez siebie wszak za szlachetne. Nie odgadniesz jakie! Ostatnio bardzo lubię pisać listy do Ciebie. Nie wiem skąd mam przeświadczenie, że nigdy nie zdążę powiedzieć Ci wszystkiego; co czuję, jak,. Wiem, że ciągle brak mi Ciebie, że musze pisać o wszystkim, o czym wiesz, będziesz wiedzieć i o czym jeszcze sam nie wiem. Chciałbym, by coś z tej atmosfery u Ciebie zostało. Maj nastraja optymistycznie. Nawet wtedy, gdy się siedzi w chłodnym pokoju, ale z widokiem na kwitnący sad i czerwone dachy domów z refleksami światła zachodzącego słońca. Oglądam swój pokój; chłodny, surowy, jakoś dziwnie pasuje do jedynego obrazka jaki zdobi jego ściany – portretu E. Hemingway’a o takim samym poważnym, chłodnym a jakże mądrym spojrzeniu. Gdziekolwiek bym jednak nie mieszkał, zawsze będę pamiętał jeden pokój, najmilszy mi, przytulny, prawdziwy pokój w którym czułem się naprawdę jak w domu. To pokój w Twoim domu, przy lesie, nad rozlewiskiem. Szkoda, że byłem tam tak krótko…
Nigdy nie miałem swego domu. Wędrowaliśmy, często zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Przyczyniła się do tego trochę praca zawodowa Ojca, który co pewien czas, pod wiosnę składał podanie o przeniesienie i koło jesieni zwykle ładowaliśmy graty i ruszali w nieznane. Lubiłem to dopóty, dopóki nie poznałem nowej okolicy. Potem – znów szarzyznaWszedzie, we wszystkich domach tak samo urządzone mieszkania; kuchnia, gdzie się gotuje, mieszka na codzień, spożywa posiłki i pokój – ten od przyjmowania gości, gdzie nie mogą bawić się dzieci, bo tam stoi telewizor, na nim ludowa ceramika, na ścianie jakiś landszafcik i trochę wyżej obraz Matki Boskiej umajony gałązkami jedliny. Pamiętam to jeszcze z Kielecczyzny. Pamiętam trochę więcej, to może nieistotne, może zbyt osobiste, ale tak na wszelki wypadek, może kiedyś sam przeczytam, może mi przypomnisz – ocalę od zapomnienia; pamiętam niewielki dworek w którym mieściła się wiejska szkoła podstawowa. Ów dworek był siedzibą Jana Chryzostoma Paska. W tej szkole na ścianie obok portretów ówczesnych dostojników państwowych wisiał krzyż z wizerunkiem Chrystusa, a my przed lekcjami odmawialiśmy modlitwę. Później zdjęto krzyż, nie było modlitwy, wrócił krzyż, była modlitwa, zniknął krzyż, brakło modlitwy, długa, długa przerwa, wrócił krzyż i modlitwa.
Za szkołą koło starego dębu schowała się mała sadzawka w której wydra Robak łowiła rybki może na stół zacnego Chryzostoma.Mama zabierała mnie czasem do prac polowych, ale nie miała ze mnie pociechy. Mówiła, że trzeba umieć kopać ziemniaki, posiać zboże i umieć rozwiązać trudne zadanie z rachunków. Przypuszczam, że Mama się na mnie nie poznała, bo po latach stwierdziłem, że wszystkie te czynności umiem wystarczająco dobrze.Ojciec pokazał mi jak się kosi trawę i chciałem się tego nauczyć, bym mógł przemaszerować przez wieś razem z Ojcem, z kosą na ramieniu, naostrzyć ją kamienną osełką, wsłuchać się w cudowny brzęk stalowego ostrza i kosić, krok za krokiem drugi pokos za Ojcem. Lubiłem to, bo trzeba było wstać wcześnym rankiem, lubiłem tę ciszę ranną i chłód rosy na bosych stopach wrzynających się w miękkie podłoże łąki. Ojciec zawsze dawał mi dyskretne wskazówki co do mojego postępowania, uczył mnie brać wiraże życia. Czasem na tych wirażach słabłem, innym razem znów szpurtem rwałem naprzód. Ciekawe jest życie, zwłaszcza, gdy się ma dla kogo żyć, kiedy się wie, że jest się czasem komuś potrzebnym.To zmusza do pracy nad sobą. To nie jest rachunek sumienia, ale chciałbym, by było ono zawsze takim, jakim jest dotąd. Może to trochę ostrożna uwaga nasuwająca przypuszczenia, że boję się przyszłości, że dobre co było, a co będzie… que sera. Nie. Cenic życie, cenić ludzi – ot co trzeba by być szczęśliwym. Uczuło mnie tego wielu ludzi.. Wmawiałem w siebie, że za dużo od życia chcę, mając świadomość, że wiele mi się od niego nie należy, że muszę walczyć i wierzyć że nie można się zawieść na Człowieku…
W to , że przyjdzie miłość nie wierzyłem. Ale chciałem bardzo. Myślałem, że potrafię kochać. I przyszłaś Ty… Wiesz dobrze, gdzie chodziło się na wagary. To królestwo pryszczatych młodzieńców i ładnych dziewcząt, które ci pierwsi szczypią po łydkach i głaszczą nieśmiało jędrne piersi siedemnastolatek. Tu się opalają, czytają książki, leniuchują, baraszkują, nudza się i kłócą, kochają, biją w mordę, popłakiwują sobie w milczeniu, palą papierosy i patrzą nieprzytomnie w stumetrową przepaść wyrobiska. To przecież Europa! I jeżeli kiedyś po latach przypomnimy sobie tamte zdarzenia, mam nadzieję, że b ę d z i e m y o nich mówić z uśmiechem na twarzy, i możemy pośmiać się z siebie.I jeszcze jedno – jeśli będziemy chcieli przytulić się do siebie, to może mniej będzie żal tych śmiertelnie poważnych, wydumanych sytuacji, tego czego nie było a z pewnością m o g ł o być. Cieszę się, że dane mi było t y l e z Tobą do tej pory przeżyć. Maj nastraja optymistycznie.Cofam się myślą do majów już przeżytych. Jakie będą przyszłe?